Obraz autorstwa wirestock na Freepik
Duchowość franciszkańska w przysłowiach – „Na pochyłe drzewo i koza skacze”
To przysłowie z gatunku gorzkich, choć podparte trafną obserwacją ludzkich obyczajów. Mechanizm dobrze znany: kiedy silny upora się z ciężką, niebezpieczną i brudną robotą, może liczyć na mnóstwo sojuszników, także wśród słabych. W pewnej popularnej komedii jest taka scena: były zawodowy bokser „kładzie” na podłogę gangstera. Nad powalonym czarnym charakterem staje kolega boksera i mówi groźnym głosem: „A jak się będziesz dalej stawiał, to znowu dostaniesz”. Zresztą czyż Zagłoba, bezpieczny w kompanii swych przyjaciół – tęgich rębajłów – Skrzetuskiego, Wołodyjowskiego czy Kmicica, nie przybierał srogiego wyrazu twarzy do tego stopnia, że patrzący na niego mówili do siebie z mieszaniną podziwu i strachu: „Ten ci musi być wśród nich najsurowszy”.
Zbadajmy jednak bliżej mechanizm kozich skoków na drzewo, które się pochyliło. Po co w ogóle skakać na drzewo, niechby i pochyłe? Tym bardziej że inne przysłowie ostrzega takich skoczków, nie tylko spośród przedstawicieli koziego rodu, przed urazami kończyn dolnych. Jest w owym skakaniu na pochyłe drzewo element zemsty. I nie chodzi tu wcale o krzywdy wyrządzone. To może być zemsta za to, że czyjaś wielkość uświadamia mi moją małość albo ta sama wielkość, szlachetność, zamożność nie pozwalają mi się czuć komfortowo w mojej bylejakości i bałaganie. Stąd radość, gdy „drzewo się pochyli”, obojętnie czy wskutek wydarzeń losowych, czy z własnej winy.
Skok na „pochyłe drzewo” może przybierać różne formy: radości z nagłego zubożenia prywatnego przedsiębiorcy, próby „podczepienia się” pod tych, którzy wystąpili w słusznej sprawie i to zazwyczaj wtedy, kiedy zwycięstwo jest już bliskie albo przesądzone, żeby ugrać coś dla siebie. Na tej zasadzie w ostatnich miesiącach II wojny światowej wojnę hitlerowskim Niemcom wypowiedziało kilka dotychczas neutralnych państwa Ameryki Południowej. Nie przestaje mnie intrygować, jakim cudem ich przywódcy mogli nie dostrzegać śmieszności tego gestu? Tak wielkie zakłamanie czy równie niemała głupota, a może mieszanka jednego i drugiego? Ale czy na naszym podwórku jest lepiej? Po 1989 roku okazało się, że z komuną nie walczyły tylko niemowlęta i niedołężni starcy. Jeśli przesadzam, to naprawdę nieznacznie.
Skok na pochyłe drzewo to odwet za poczucie niższości, za zazdrość, za upokarzające przeczucie, że samemu nie będzie się wysokim drzewem, bo czegoś tam nie dostaje i nie jest to kwestia braku umiejętności, lecz raczej śmiałości, by zacząć wzrastać, może za cenę wielkich wyrzeczeń.
Wielokrotnie w swych dziejach „pochylał się” także Kościół. Gdy brakowało pragnienia świętości, przejrzystości życia, kiedy górę brała troska o doczesny sukces. Zawsze znajdowali się też chętni do poskakania sobie po pochylonym drzewie Kościoła. Największą zaś ochotę przejawiali ci, którym z Kościołem było najbardziej nie po drodze. Ludzie, których sercom Kościół był bliski, próbowali jakoś go podnieść, a już w żadnym wypadku nie odważyliby się na jakiekolwiek jego znieważanie.
W czasach świętego Franciszka, przyznajmy, skok na pochyłe drzewo Kościoła był wyjątkowo łatwy do wykonania. Co więcej, takim skakaniem można było wiele dla siebie zdobyć. Wielkość świętego Franciszka widać również w tym, że potrafił oprzeć się tej pokusie, że nie chciał niczego robić poza Kościołem i przeciwko Kościołowi. Zamiast uderzyć w kuszące błyskawiczną popularnością tony krytyki i potępiania, wybiera drogę czci, miłości i szacunku do Kościoła. Bulla papieża Mikołaja IV, zatwierdzająca sposób życia dla braci i sióstr od pokuty, czyli dla Świeckiej Rodziny Franciszkańskiej, zawiera świadectwo Franciszkowego rozumienia Kościoła i miłości do niego: „na górze katolickiej wiary, której się narody pogańskie chodzące w ciemnościach przez pobożność uczniów Chrystusowych ogniem miłości pałających, i przez słowo pilnego przepowiadania wyuczyły, a którą to wiarę Kościół rzymski posiada i przechowuje – stoi widomie trwały fundament chrześcijańskiej religii, który nie będzie zachwiany wichrami ani żadnymi zniszczony burzami. Ta bowiem jest słuszna i prawdziwa wiara, bez której uczestnictwa nikt przed obliczem Najwyższego nie bywa przyjęty, nikt przed Nim łaski znaleźć nie może. On to jest, który ścieżkę zbawienia wyrównuje a nagrody i radości wiecznego szczęścia obiecuje. I dlatego chwalebny wyznawca Chrystusowy błogosławiony Franciszek, tego zakonu założyciel, drogę wstępowania do Pana słowem i przykładem wskazując, czystości tej wiary synów swoich nauczył i chciał, aby ją wyznawali i stale dzierżyli, jak również czynem wypełniali, aby jej ścieżką zbawiennie krocząc, zasłużyli po wygnaniu obecnego życia, wiecznej szczęśliwości stać się uczestnikami”.
Swoją postawą święty Franciszek może i dla nas być mistrzem i nauczycielem wielkości. Skakanie na pochyłe drzewo, kopanie leżących, pastwienie się nad bezbronnymi, pasożytowanie na cudzej dzielności – to małość właściwa ludziom podłym. Tylko szlachetność pozwala dostrzec w zgliszczach i ruinach ślady dawnej wielkości, a ta każe uszanować to, co było, nawet jeśli już nie istnieje. Postawa ludzi wielkich każe powstrzymywać się od czerpania korzyści z tego, co nie było naszym dziełem, co nie zostało okupione naszą pracą i wysiłkiem. Omawiane przez nas przysłowie w formie nieco żartobliwej mówi o sprawach ważnych; jest wezwaniem do wspaniałomyślności. Święty Franciszek uczy wielkości, szlachetnego postępowania, ukazując swoją postawę wobec słabego, pochylonego Kościoła XIII wieku. Nauka ta jest ciągle aktualna.