Warto rozpocząć nasze zamyślenie wokół świętości od odruchowych skojarzeń, jakie wywołuje w nas postać dowolnego świętego. Zaryzykowałbym tezę, że najkrócej rzecz ujmując, świętego lub świętą postrzegamy jako swego rodzaju „Supermana” (lub, czemu nie,  „superwomen”). Jest to jakiś „nadczłowiek”, z pewnością niemieszczący się w kategoriach normalnego, nawet chrześcijańskiego życia. Bywa, że taki stereotyp świętego powielają, skądinąd w najlepszej wierze, różne pobożne książki i czasopisma. Otrzymujemy zatem obraz człowieka bez wad, nie trapionego wątpliwościami czy pokusami, kogoś, kto dokonuje nadzwyczajnych czynów, w dodatku bez widocznego wysiłku. W takiej sytuacji porównywanie się ze świętymi (na przykład swym Patronem czy Patronką) wpędza nas jedynie we frustrację, jeśli nie wręcz w kompleksy. Bo my owszem, jak najbardziej miewamy wady a i ze zwalczaniem pokus to u nas różnie (inna to już rzecz, jak nam wychodzi unikanie bliższych okazji do grzechu…). 

Z drugiej zaś strony, czytając wypowiedzi ludzi wyniesionych na ołtarze ze zdumieniem odkrywamy, że są oni głęboko przeświadczeni o własnej i to wielkiej grzeszności, o swej słabości i nie jest to z ich strony kokieteria, tym mniej zaś obłuda. Oni zwyczajnie relacjonują stan faktyczny. Jak to zatem jest z tą świętością, zwłaszcza z naszym do niej dążeniem? 

Ano z grubsza ujmując jest jakoś tak, że grzech pierworodny zranił tak dalece, że o własnych siłach nie jesteśmy w stanie skutecznie przeciwstawiać się grzechowi ani też sprawnie kierować naszym życiem w zgodzie ze wskazaniami Dobrej Nowiny. Pan Jezus nie zostawia nam w tej materii złudzeń: „Beze Mnie nic nie możecie uczynić” (J 15,5). I chyba najbardziej obowiązkowi naszego dążenia do świętości, – bo świętość jest właśnie zwyczajnie naszym obowiązkiem – sprzeciwia się nasze przekonanie, że mocą naszej woli możemy być dobrzy. Boleśnie przekonał się o tym święty Piotr, naprawdę szczerze zapewniający Jezusa: „Życie moje oddam za Ciebie” (J 13,37). My zresztą także często popełniamy ten sam błąd. 

I gdzieś tu znajduje się sekret świętości. Bowiem Jezus, świadom jak nikt inny naszej słabości, ofiaruje nam Swoją przyjaźń, podaje nam Swą Boską dłoń, byśmy się jej mocno chwycili i nawet na sekundę nie wypuścili. Ofiaruje nam Swoją przyjaźń za darmo, dlatego nazywamy ją łaską, jest bowiem czymś przez nas niezasłużonym. I jest dalej tak, że ktoś, kto naprawdę trzyma się Boskiej dłoni Jezusa, jest w stanie mocą Jezusa pokonać każde zło, udoskonalić swoje człowieczeństwo, uświęcić je. To dlatego święci potrafili dokonać tak wspaniałych dzieł w sowim życiu, a nawet oddać za Jezusa swoje życie. I dlatego zapewne przyjaźń z Jezusem nazywamy nie tylko łaską, ale łaską uświęcającą. Bo dzięki mocnemu trzymaniu się ręki Jezusa człowiek świętym się staje. Nie inaczej. Toteż są święci ludźmi, którzy poważnie traktują swoją wiarę. Poważnie traktują Mszę świętą, modlitwę, unikanie bliższych okazji do grzechu. Żyjący w starożytności chrześcijańskiej wielcy mistycy i teolodzy, zwani dla ich znaczenia dla naszej wiary Ojcami Kościoła mawiali, że wystarczy aby na chwilę puścili się ręki Jezusa, by dopuścili się każdego, nawet najgorszego zła. 

Jest więc dalej jakoś tak, że świętość paradoksalnie (ale cóż w naszej wierze nim nie jest!) zaczyna się od dogłębnego przeświadczenia o własnej słabości oraz od ogromnego pragnienia bycia z Jezusem zawsze. Dlatego też świętość jest, owszem, możliwa zawsze i wszędzie. Możliwa także dla Ciebie. Jeżeli i Ty chwycisz się dłoni Jezusa, tak na poważnie, to Jego obecność uświęci bez wątpienia również Ciebie. Pytanie tylko: ile Jesteś gotów „zainwestować’ w to, by zawsze trzymać się Boskiej Dłoni Zbawiciela i nigdy jej nie wypuścić? Może trzeba będzie coś z naszych rączek wypuścić i to na zawsze, może nawet trzeba będzie z czegoś zrezygnować, znowu, na zawsze? Cóż, taka jest cena świętości, ale zapłacić ją trzeba koniecznie, bo jak przestrzega Księga Apokalipsy: Nic nieczystego (czyli nieświętego) nie wejdzie do Niebieskiego Jeruzalem (por. Ap 21,27). Życzę zatem Tobie mocnego trzymania się dłoni kochającego Zbawiciela.