Obraz autorstwa Freepik
Jest to jedno z nielicznych przysłów, w odniesieniu do którego są szanse na powszechną zgodę. Potwierdza ono głęboko zakorzenione w nas przekonanie o słusznej nagrodzie za rzetelny wysiłek, a jednocześnie równie głęboko tkwiący w nas sprzeciw wobec nieuczciwego bogacenia się, rodzącego często uzasadnione podejrzenia o działanie przestępcze. Tak sobie myślę, że w przysłowiu tym akcent zostaje położony jednak nie na pracę, lecz na kołacze – symbol najwykwintniejszego wypieku, rzadko przecież goszczącego na stołach ludzi skądinąd rzetelnie pracujących. Radość delektowania się kołaczami wydaje się być zastrzeżona tylko dla ludzi pracy. Ciężkiej pracy. Rozumowanie takie zdają się potwierdzać także inne przysłowia, traktujące o pracy: „Bieda temu dokuczy, kto się za młodu nie uczy”; „Zima pyta, co kto w lato robił”; „Pieczone gołąbki same nie wpadają do gąbki”. Szlachectwo, a więc i pewien dobrobyt materialny za naukę obiecywał ubogiemu chłopięciu król Stefan Batory: „Disce puer, ego faciam te mości panie”, czyli: „Ucz się chłopcze, a ja uczynię ciebie szlachcicem”.
I jak tu odnieść takie przysłowie do Franciszka, który, choć wykształcony, z jałmużny uczynił cnotę? Całował kaptur brata, który cierpliwie chodził po kweście, a braci niechętnie oddających się tej działalności kazał usuwać z Zakonu. Prawda: w Testamencie powie, że sam pracował i chciał, aby inni jego bracia także pracowali. Ten, kto nie potrafił, miał się nauczyć. Niemniej, takie mam wrażenie, ważniejszy był dla niego „stół Pański”, czyli, w rzeczy samej, jałmużna. Dlaczego? Wrogiem pracy, powiedzieliśmy, święty nie był. Zauważmy, że głoszenie kazania to też jest praca. Czemuż więc nie na pracy oparł funkcjonowanie swego braterstwa, lecz na proszeniu o jałmużnę? Franciszek miał chyba na myśli nie pracę, lecz jej owoce. Łatwo jest powiedzieć: „to dzięki mnie, dzięki mojej krwawicy; to ja sam, tymi rękami”. Rzadkość to jednak, poza wyjątkami tym bardziej chlubnymi, im bardziej nielicznymi, żeby się który człowiek pracy swymi kołaczami, do których ma prawo, podzielił. Daleko bardziej hojni są ci, którzy dzielą się swym niedostatkiem; ci, którym patronuje uboga wdowa z Ewangelii. A i oni przecież pracowali całe życie, jak najbardziej uczciwie, ale się kołaczy nie dorobili. A bywa i tak, że jak się już człowiek tych kołaczy doczeka, to ich zapragnie całych dla siebie. I dorobi do tego całą ideologię: że jemu też nikt niczego nie dawał za darmo, że inni też mogli pracować itd. Ale właściwie dlaczego się tłumaczy? Czemu nie powie: „chcę tego wszystkiego dla siebie i już?”. Przecież to jest faktycznie jego, więc gdzie problem i skąd ta potrzeba, by tę chęć zagarnięcia wszystkiego dla siebie uzasadnić, jak nie innym ludziom, to przynajmniej sobie?
Może niepokoi nas to, że jednak nie do końca tak jest… że ja sam, że tymi rękami… Możliwość pracy już jest łaską uprzednią w stosunku do samej pracy. Móc się czegoś dorobić to dar, wielki dar, a ten, komu go udzielono, nie tylko ma głowę na karku i parę zdrowych rąk, ale jeszcze prezent od Pana Boga otrzymał, choć może czasami tego nie docenia. W czasach Franciszka też trudno było to ludziom pojąć, dlatego święty wymyślił Teologię Jałmużny, równie ważną jak Teologia Pracy.
Swym współbraciom, zżymającym się na Franciszkowe fanaberie (w tamtych czasach mnisi pracowali!), wyjaśniał, że to nie oni, oblubieńcy Pani Biedy, potrzebują jałmużny. To, co im konieczne do życia, zorganizowaliby sobie sami, wiele się przy tym nie trudząc. Jałmużna jest dla dobra ludzi, aby zobaczyli, że są coś winni Bogu za to, że mogą pracować i dorabiać się. „Boże z Twoich rąk żyjemy, choć naszymi pracujemy” – takimi słowami zaczyna się dziękczynna pieśń dożynkowa. Otóż jałmużna jest w zamyśle Franciszkowym po to, aby ukazać, że to nie tylko od intensywności ludzkiej pracy zależą rozmiary kołaczy. Wielką łaską jest pracować, ale jeszcze większą jest radować się jej owocami. Ci, którzy tego nie wiedzą lub wiedzieć nie chcą, łatwo owe kołacze tracą, a czasami o wiele więcej niż tylko one. „Pożywanie owocu pracy rąk swoich”; „szczęście i dobrobyt” są według Psalmisty Pańskiego zarezerwowane dla tych, na których spoczywa błogosławieństwo Boga. Średniowiecze i czasy późniejsze o tym wiedziały, także dzięki jałmużnie braci. A może nawet przede wszystkim dzięki niej.
Dziś coraz mniej ludzi wierzy, że kołacze można osiągnąć dzięki pracy… Ilu ludzi wypełnia kupony totolotka lub szuka łatwego pieniądza na giełdzie? Gdy człowiek zagubi odniesienie do Boga, przemierza kolejne etapy drogi do upadku: najpierw ubóstwi pracę, potem przestanie wierzyć w sens jakiegokolwiek wysiłku, „bo wszyscy kradną, bo wszystkie urzędy i organizacje to złodzieje, bo w tym kraju nic się nie da zrobić” itp. Zamiast się przed pracą, w czasie jej wykonywania i na jej zakończenie pomodlić, recytuje człowiek na zmianę swoje „litanie”.
Franciszek nigdy nie ganił ani majętności, ani ludzkiej pracowitości. Jednym z moich ulubionych fragmentów w biografii świętego jest jego napomnienie, aby bracia nie gardzili ludźmi ubierającymi się w miękkie szaty i spożywającymi wykwintne potrawy. Franciszek chciał obudzić w człowieku większą radość; tę, która płynie z dawania, jak nas o tym poucza Mistrz z Nazaretu, który pracował własnymi rękami.