Obraz autorstwa wirestock na Freepik
Koza, jak mnie zapewniają moi współbracia, a mam nawet jednego, wychowanego na kozim mleku – to zwierzę nad wyraz pożyteczne, którego mleko jest jakby stworzone dla alergików, mogących się nim raczyć do woli (naturalnie, o ile wola owa u nich wystąpi); posiada ono także właściwości bakteriobójcze. Mimo tych wszystkich zalet, koza wielkiego szacunku u ludzi jednakowoż nie budzi, w przeciwieństwie do takiej np. krowy, zwierzęcia gospodarskiego, o którym powiada się z nutą czułości: „Krowa – żywicielka”.
W rozważanym przysłowiu śmierć – rzeczywistość zgoła najpoważniejsza – zostaje frazeologicznie związana z kozą, zwierzęciem – jak już zauważyliśmy – kojarzącym się raczej humorystycznie. Aby odczytać sens takiej konstrukcji, zapytajmy, kiedy i w jakich okolicznościach przywołujemy słowa wieszczące rychły koniec przedstawicielki koziego rodu? Otóż, po to przysłowie sięgamy wtedy, gdy chcemy dodać sobie odwagi w sytuacji, gdy nasze życie ani nawet zdrowie nie są bezpośrednio zagrożone; potrzebujemy jedynie odwagi, ale tej cywilnej, nieodzownej, aby powiedzieć: „Przepraszam”, aby przyznać się do błędu, opowiedzieć się po stronie wartości. Każda z tych sytuacji wiąże się naturalnie z pewnym dyskomfortem, ale od niego długa jeszcze droga do utraty życia doczesnego. Przysłowie o kozie i jej końcu ma nam jakby unaocznić brak rzeczywistego zagrożenia, a zatem to, że jest naszym obowiązkiem stanąć na wysokości zadania. Zaboli mnie, co najwyżej, moja urażona duma, ale to nie szkodzi, bo ból ten może być bardzo przydatny. Jest to zatem mądre przysłowie, pomagające pokonać lęki i wymyślone strachy. Także św. Franciszek sięgał po metodologię, której udanym owocem jest przysłowie o umierającej niechybnie kozie. Kuszony swego czasu przeciwko czystości, poradził sobie w następujący sposób: „Wszakże widząc, że pokusa nie ustąpiła na skutek chłosty, a już całe ciało pokryło się siniakami, otworzył celkę, wyszedł do ogrodu i nagi zanurzył się w wielki śnieg. Potem brał pełne ręce śniegu, ugniatał go i robił siedem kulistych bałwanów. Ustawiwszy je przed sobą, zaczął przemawiać do ciała: «Oto ta największa kula to jest twoja żona; dalsze cztery to dwaj twoi synowie i dwie córki, dwie pozostałe kule to twój służący i służąca, których należy mieć do obsługi. Pośpiesz się, by je ubrać, bo umarzną z zimna. A jeżeli męczy cię ta wieloraka o nich troska, to dbaj o służbę samemu tylko Bogu!». Zaraz diabeł zawstydzony odstąpił, a święty wrócił do celi, wielbiąc Boga”.
Pokusa, skądinąd jak najbardziej realna i niebezpieczna, została w ten sposób pozbawiona swej niszczącej siły oddziaływania: przez jej wyśmianie, przez pokazanie jej nierealności i braku sensu. Święty Franciszek pomaga nam dostrzec ważny element diabelskiej taktyki wobec człowieka. Otóż diabeł działa poprzez strach. Zauważmy, ilekroć chciałbym sięgnąć po jakieś dobro, czegoś sobie odmówić, zabrać się poważnie za eliminację jakiejś wady, co robi diabeł? Nie odwodzi nas od naszych zamierzeń wprost. Rozkłada natomiast przed nami „straszaki”, takie, jakimi bawią się dzieci: „Na pewno ci się nie uda”, „To za trudne”, „Tyle razy już próbowałeś”. Ludzka mądrość, oświecona dodatkowo przez wiarę, poprawnie dostrzegła w tych i podobnych treściach pustą groźbę; zapewne stąd wzięło się przysłowie, zachęcające do odważnego opowiadania się za dobrem, a jednocześnie ośmieszające pozorne zagrożenia. Tę odwagę, która nie daje się zastraszyć, która wie, że nie ma czego się bać, widać także u Franciszka. Tworzy on nową formę życia konsekrowanego: zakon żebraczy, niedysponujący stałym materialnym zabezpieczeniem. Zapewne było wiele lęków, wątpliwości, czy tak funkcjonująca wspólnota da radę się utrzymać. Kto wie, czy taka forma naśladowania Chrystusa zyskałaby w ogóle papieską aprobatę, gdyby nie sen Innocentego III o Biedaczynie, podtrzymującym walącą się ścianę bazyliki laterańskiej? Swoją drogą, ciekawe, ile dobrych pomysłów zawaliło się, gdyż pomysłodawcy ulegli strachowi?
Przysłowie o kozie zachęca, aby się zdecydować na dobro, aby odważnie je wybrać. Trudności pojawią się z całą pewnością, ale nie o to chodzi, aby ich w ogóle nie było. Rzecz raczej w tym, że one są do przezwyciężenia. Święty Franciszek nie dał się zastraszyć. Niech i nam wyjedna tę samą odporność.