Obraz autorstwa Freepik

Miesiąc listopad łączy się z tajemnicą śmierci i cmentarza. Każdy z nas ma w grobie swoich bliskich. Modlimy się za nich i dziękujemy Bogu za ich dobre serce. Czasem jednak mogiła przypomina doznane krzywdy i rany. Spotkanie nasze ze zmarłymi to nie tylko chwila modlitwy za nich, ale również czas przebaczenia i darowania krzywd, jakie oni nam wyrządzili. Jest to potrzebne dla nich i dla nas. Dla nich, by im pan przebaczył; dla nas, byśmy żyli pojednani z wszystkimi.

Grzebanie umarłych to dosłownie biorąc przykrywanie ich ziemią – miłościwe i litosne osłanianie ciał, które szybko ulega zniszczeniu. Jest to wyraz szacunku dla człowieka. Raczej nikt nie chciałby, aby jego zwłoki służyły innym do profanacji lub wyśmiewania. Miłosierdzie domaga się okrycia dyskrecją ciał zmarłych i smutku osób ich opłakujących. Z drugiej strony nie trzeba tych, którzy są smutni po stracie osoby bliskiej, zostawiać samych. Obecnie, gdy sprawy praktyczne pogrzebu przejęte zostały przez agencje pogrzebowe czy przez stosowne instytucje, udział w pogrzebie jest mniej potrzebny tym, co odeszli, a raczej tym, którzy zostali. Obecność przyjaciół i znajomych daje im poczucie, że nie są całkiem sami. Życzliwość bliskich pomaga przeżyć i przetrwać najtrudniejsze dni żałoby. Oczywiście trzeba zachować delikatność, ale jeżeli osoby osierocone chcą mówić o swojej stracie, trzeba im na to pozwolić, trzeba pozwolić im płakać i smucić się. Jest rzeczą dobrą, normalną i naturalną płakać po śmierci bliskich, bo i Chrystus płakał nad grobem Łazarza.

Bojąc się własnej śmierci, boimy się śmierci innych. Nie chcemy o niej myśleć. Niby wiemy, że jesteśmy śmiertelni, ale nie pozwalamy mówić o tej najważniejszej sprawie, najczęściej nie dla dobra chorego, by go nie denerwować, ale dla własnego dobra, by nie denerwować siebie.

Miłosierdzie wymaga, by pomóc innym w ich umieraniu, by się na to odważyć. Póki jest czas – powiedzieć o swojej miłości, wybaczyć i prosić o wybaczenie, pomóc załatwianiu spraw, które umierający chciałby przed śmiercią uporządkować, zapytać czy nie chce przekazać testamentu, pozdrowienia, błogosławieństwa, czy wezwać kapłana z posługą sakramentalną i modlić się z nim razem. Niedługo będzie na to wszystko za późno – zostanie tylko pogrzebanie.

Philippe Aries dzieli „historię” postaw wobec śmierci na cztery okresy: 1. „śmierć zadomowiona” – średniowiecze (doX/XII w.), 2. „śmierć własna” – średniowiecze (XI/XII w.), 3. śmierć „cudza” (XVI-XIX w.), 4. śmierć zakazana (XX-XXI w.). Tej „historii” śmierci odpowiadają różne postawy człowieka. W okresie „śmierci zadomowionej” nie lękano się powiadomić chorego o zbliżającej się śmierci, była ona bowiem wyczekiwana, jakby bliska. Istniała równocześnie głęboka więź pomiędzy żyjącymi i umarłymi. Pochówki odbywały się blisko ołtarza, miejsc spoczynku świętych i męczenników. Taka była „śmierć” św. Franciszka, ale do tego jeszcze powrócimy.

W X-XI w. akcent przesunął się na śmierć indywidualnego człowieka i jego spotkanie z Bogiem Sędzią. Obawa przed sądem indywidualnym, a z drugiej strony walka między dobrem i złem dokonująca się przy łożu umierającego znalazła wyraz w trosce o sztukę umierania (ars moriendi); wzrosłą liczba Mszy sprawowanych za zmarłych. Powstało wspomnienie Wszystkich Zmarłych (2 listopada). Około XIII w. zaznaczył się proces ukrywania śmierci. Ukrywanie zmarłego przejawiało się m. In. W budowaniu atrap: katafalki, tumby, castrum doloris (obóz boleści – specjalna wystawa, okazjonalna i symboliczna budowla).

W wiekach XVI-XIX staje się wyraźna idea śmierci drugiego. Testamenty umierających są nie tyle przekazaniem wiary, ile dóbr, oznaki smutku stają się ostentacją; troska o cmentarze, które pełnią funkcję miejsc wspomnienia, żalu, są celem odwiedzin,. Śmierć drugiego staje się trudna do tolerowania. Gloryfikuje się bohaterów wojen, stawia się pomniki, mauzolea, groby nieznanych żołnierzy. Im bardziej jednak czci się zmarłych, tym bardziej ukrywa się śmierć.

W XX w. śmierć staje się tabu, nie mówi się o niej. „Najpiękniejsza” śmierć to zejście w nieświadomości. Amerykańska droga śmierci z ludzkim pogrzebem z całą kosmetyką umarłego i odpowiednią muzyką, ma na celu odsunięcie śmierci, by nie frustrować nią człowieka. Wiara w Zło, w krzywdę moralną i cierpienie była konieczna, aby śmierć była zadomowiona. Zniesienie tych wartości czyni śmierć dziką (Ph. Aries).

Aktualne „Obrzędy pogrzebowe” kładą nacisk na paschalny charakter śmierci. Czytamy tam: „W obrzędach pogrzebowych swoich dzieci Kościół obchodzi z wiarą paschalne misterium Chrystusa i modli się, aby ci, którzy przez chrzest zostali wszczepieni w śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa, z Nim przeszli przez śmierć do życia. Muszą oni przejść oczyszczenie duszy, aby mogli być przyjęci do grona świętych i wybranych w niebie, w ciele zaś będą oczekiwać błogosławionej nadziei przyjścia Chrystusa i zmartwychwstania umarłych. Dlatego Kościół składa za zmarłych eucharystyczną Ofiarę, pamiątkę Chrystusa i mogli się za nich. W ten sposób dzięki łączności wszystkich członków Chrystusa to, co zmarłym przynosi duchową pomoc, pozostałym daje pociechę płynącą z nadziei”.

Z pośród pism Biedaczyny, jego napomnień, reguł, listów i modlitw, jedna modlitwa – pieśń jest najbardziej znana i rozpowszechniona; jest to Pieśń słoneczna, czyli Pochwała Stworzeń. Skomponowana i wyśpiewana w ostatnich latach życia ślepnącego już, zapadającego na zdrowiu bardzo cierpiącego Franciszka. Jest ta pieśń radosnym zaproszeniem wszelkiego stworzenia do chwalenia Boga. Pochwalony bądź, Panie, przez naszego brata słońce, księżyc, siostry gwiazdy, matkę ziemię, przez wiatr, powietrze, obłoki, wodę i ogień; przez tych, którzy przebaczają wrogom. Na końcu do chwalenia Boga zaproszona jest siostra śmierć: „Pochwalony bądź, Panie, przez naszą siostrę, śmierć cielesną, której żaden człowiek żywy uniknąć nie może. Biada tym, którzy umierają w grzechach śmiertelnych; błogosławieni ci, których śmierć zostanie w Twej najświętszej woli, albowiem śmierć druga nie wyrządzi im krzywdy”.

Kolejny raz zdumiewa niepomiernie nas Franciszek swoim przyjaznym zaproszeniem siostry śmierci do chwalenia Boga. Stwierdza Święty tę fundamentalną prawdę, że wszyscy śmierci podlegamy. Ale stwierdzając powszechność śmierci, Biedaczyna stwierdza też, że nie wszyscy muszą się jej obawiać. To ci, którzy w grzechu śmiertelnym trwają, którzy się nie nawracają, nie czynią pokuty, nie przyjmują Ciała i Krwi Pańskiej z trwogą i bojaźnią muszą myśleć o własnej śmierci. Ci zaś, którzy odnajdują się w świętej woli Bożej, którzy żyli dla Chrystusa i z Chrystusem, którzy całą nadzieję złożyli w Bogu, śmierci obawiać się nie muszą, bo ona jest dla nich bramą, przez którą przechodzi się do życia wiecznego, do Boga.

20 lat życia po nawróceniu, życia według Ewangelii pozwoliło Asyżaninowi tak przygotować się do spotkania z siostrą śmiercią, że mógł ją powitać ze śpiewem i radością. Bóg dał mu tę łaskę, że wiedział, kiedy będzie umierał. I jeszcze większą łaskę dał mu Bóg. Gdy bowiem leżał w szałasie w ogrodzie klasztoru św. Damiana i bardzo cierpiał z powodu choroby oczu, a na dodatek dokuczały mu nieustanne myszy, zostało mu objawione, że „kiedy przyjdzie godzina, otrzyma skarb życia wiecznego, a obecna choroba i udręka są zadatkiem tego skarbu błogosławionego” (Kwiatki 19). Mając tak widoczne znaki rychłego odejścia z tej ziemi, rozpoczął Franciszek celebrację, świętowanie tego odejścia a raczej przejścia – Transitus. Żegnał się z drogimi mu miejscami, wiedząc, że przebywa w nich po raz ostatni. Najbardziej wzruszające było pożegnanie z górą Alwernią, po otrzymaniu stygmatów. Pragnął umrzeć w swoim rodzinnym mieście. Zamieszkał w pałacu biskupa. Tam często z braćmi śpiewał Pieśń słoneczną. Tam wyśpiewał strofę o siostrze śmierci. Następnie poprosił, aby przeniesiono go do Porcjunkuli, kolebki swojego Zakonu. Po drodze poprosił, aby zatrzymano się koło szpitala trędowatych. Położono nosze na ziemi, a Franciszek zwrócony twarzą do Asyżu wyciągnął ręce i błogosławił miasto.

W Porcunkuli, w maleńkim domku stojącym tuż obok kaplicy Matki Bożej Anielskiej, sposobił się Święty do spotkania z siostrą śmiercią. Prosił więc, aby położono go nago na ziemi, by mógł całkowicie ubogim, bez niczego, nawet bez ubrania, przejść prze bramę śmierci. Jednakże gwardian w imię św. posłuszeństwa kazał mu nałożyć spodnie i habit. Franciszek usłuchał i radował sicze swego ubóstwa, z tego, że przychodzi mu umierać w pożyczonym habicie. Przemawiał też do zgromadzonych licznie i płaczących z żalu za odchodzącym Ojcem braci; pouczał ich o ubóstwie i o życiu według wskazań Ewangelii. Mówił im; „Ja, co do mnie należało, wypełniłem; tego, co do was należy, niech was nauczy Chrystus”. Wyciągnął rękę i błogosławił kolejno zgromadzonych, a poprzez nich wszystkich braci na całym świecie. Następnie kazał przynieść chleb, pobłogosławił go i połamał, i każdemu podał kawałek do spożycia. Prosił też, by przeczytano opis Ostatniej Wieczerzy z Ewangelii według św. Jana na znak, że i on umiłował swoich braci, jak Chrystus uczniów.

Ostatnie chwile życia św. Franciszka wspominają jego bracia i siostry co roku, w wigilię lub w uroczystość Serafickiego Ojca, na nabożeństwie zwanym Trnsitus. Transitus oznacza przejście z tego świata do życia wiecznego. To dzień narodzin dla Boga, dla nieba, którego Biedaczyna oczekiwał z wielką radością. Święty wiedział, że musi umrzeć, wiedział, kiedy to nastąpi. I świadomie, pobudzony duchem Bożym, celebrował, reżyserował niejako swoją śmierć. Przyznać musimy, ze wielka, zdumiewająca była jego wiara i wielka ufność, którą w Bogu złożył. Tak mógł umierać ktoś, kto rzeczywiście w Bogu złożył całą swoją nadzieję.

Asyżanin często myślał o śmierci, o spotkaniu się z Bogiem, uświadamiał sobie prawdę, którą zawarł w upomnieniu do braci: „Rozkosz krótka, kara wieczna, małe cierpienie, chwała nieskończona”. A więc wybierał cierpienie, umieranie dla grzechu, by żyć dla Chrystusa. Umierał Franciszek ponad 20 lat wyniszczając swoje ciało postami i umartwieniami, skracaniem należnego snu, życiem w niewygodach, podejmowaniem prac czasem ponad własne siły. Umierał, gdy przemieniał sicze światowego człowieka w człowieka całkowicie oddanego na służbę Bogu i Kościołowi. Dla niego współumieranie z Chrystusem, czyli wyrzekanie się tego, co Bogu się nie podoba, i wierne spełnianie woli Bożej było przechodzeniem ze śmierci cielesnej do nadprzyrodzonego życia. Przecież to sam Jezus powiedział, że człowiek, który wierzy w Niego, nie musi obawiać się śmierci (J 11,25), bo nawet gdyby umarł, żyć będzie.

Franciszek w obliczu śmierci nie widział przykrej konieczności, która dotyka wszystkich, ale dostrzegał inny moment, ten, że kto żyje dla Chrystusa, dla Chrystusa także umiera. Śmierć jest więc przejawem nadprzyrodzonej miłości i wdzięczności Bogu za otrzymane w życiu dobrodziejstwa. Dla niego było obojętne, jaką formę przybierze jego śmierć, czy to będzie śmierć męczeńska, czy też nagłe zejście z tego świata albo – po długiej i uciążliwej chorobie – rozstanie się z tym światem. W śmierci widział ofiarę z życia, jaką składa z miłości samemu Bogu, w śmierci dostrzegał także jeden z aktów, przez który człowiek wielbi Boga spełniając Jego wolę.

Biedaczyna wielbił Boga za wszystkie dobrodziejstwa, za wszystko, co Bóg zdziałał przez niego i założoną przez niego rodzinę zakonną. Umierał świadomie i spokojnie, bo w miarę sił przy pomocy łaski Bożej odbudował wnętrze Kościoła Chrystusowego, spełnił swoje posłannictwo wyznaczone mu przez Chrystusa z krzyża św. Damiana.

Przed śmiercią zaprosił Franciszek do łoża śmierci szlachetną damę rzymską, która przybywszy do niego, przywiozła ze sobą wszystko to, o co ją prosił w liście a co potrzebne było do dokonania obrzędów pogrzebowych. „Przywiozła mianowicie okrycie koloru popielatego do przykrycia ciała Umierającego, wiele świec, nakrycie na twarz, poduszkę pod głowę, a także ów placek, którego święty pragnął skosztować, i w ogóle wszystko, czego duh owego człowieka pragnął, a co Bóg pozwolił jej przeczuć” (T. Celano, Traktat o cudach, 37-38.)

W sobotę 3 października 1226 r., w porze zachodu słońca, Franciszek umarł przy kaplicy Porcjunkuli. Co roku o tej samej porze 3 października obchodzi się z u Matki Bożej Anielskiej w Porcjunkuli narodowe wspomnienie śmierci – Transitus, Świętego Franciszka, Patrona Włoch. Pogrzebany został następnego dnia w niedzielę 4 października w kościele św. Jerzego. 25 maja 1230 r. ciało Biedaczyny zostało przeniesione do wybudowanej już krypty bazyliki św. Franciszka. Przez długie wieki było ukryte. 12 grudnia 1818 r. odnaleziono je i wtedy została urządzona krypta według planów p. Belliego, zmodyfikowana i poszerzona prze U. Tarchiego w 1926 r. W czterech wnękach wokół grobu są pochowane śmiertelne szczątki najwierniejszych towarzyszy Świętego: Leona, Ruina, Anioła i Masseusza. W 1939 r. Pius XII ogłosił św. Franciszka współpatronem Włoch razem ze św. Katarzyną ze Sieny. Od tego czasu pali się przed grobem Świętego wotywna lampa, ofiarowana przez miasta włoskie – jako wieczyste wezwanie Biedaczyny, który był światłem Ojczyzny. Każdego roku w dniu 4 października, z okazji uroczystości krajowych ku czci Patrona, jeden z burmistrzów kolejnego regionu ofiarowuje oliwę do lampy wotywnej.

24 stycznia 1978 r. ponownie otwarto grób św. Franciszka. Po dokonaniu rekognicji szczątki Świętego złożono w przeźroczystej trumnie z pleksiglasu, hermetycznie zamkniętej. Tę umieszczono z kolei w trumnie metalowej z 1818 r., a obydwie razem złożono w sarkofagu.

Powinniśmy modlić się za żywych i umarłych. Choćbyśmy bardzo się starali pełnić czyny miłości’ karmili, poili, rozdawali, odwiedzali, przyodziewali, upominali, przebaczali, radzili itd., zawsze jeszcze zostanie tak wielu głodnych, chorych, spragnionych, błądzących, że myśl ta napawa przerażeniem. Choćbyśmy naprawdę dobrze radzili, inni i tak pójdą swoją drogą, choćby nam wydawała się nie najlepsza. Choćbyśmy starali się wspierać i pocieszać – zawsze zostanie tylu smutnych, że wszystkie działania mogą się wydawać bezcelowe. Często już naprawdę nie możemy nic zrobić – to znaczy nic, biorąc po ludzku, lecz to, co niemożliwe dla ludzi, możliwe jest dla Boga (Łk 18,25). Bóg patrzy na wszystko inaczej niż człowiek i tylko On wie, jaki sens mają zdarzenia często dla nas niezrozumiałe. Wtedy pozostaje jeszcze jeden miłosierny uczynek: modlić się za żywych i umarłych. Modlić się możemy za wszystkich: za chorych, za dzieci osierocone, za naszych bliskich, za tych, których kochamy, za tych, którzy są dla nas bardzo uciążliwi i za tych, którzy już nie żyją, ale których mamy nadzieję spotkać po zmartwychwstaniu. Wszystkie nasze uczynki miłosierdzia możemy oddawać nieskończonemu Miłosierdziu Bożemu. Chodzi o naszą pamięć. To my modląc się, pamiętamy i łączymy się ze wszystkimi w świętych obcowaniu. Obcowanie świętych, to wzajemne wspieranie się w uczynkach i modlitwie wszystkich ludzi.

Modlitwy za zmarłych: Msze gregoriańskie, i nowenny. Zwyczaj odprawiania tzw. Mszy gregoriańskich (30 Mszy) łączy się z papieżem Grzegorzem Wielkim (†604), który mówił o uwolnieniu zmarłego z cierpień po odprawieniu trzydziestu Mszy. Zwyczaj ten powoli się rozpowszechniał. Kongregacja odpustów wydała 15 marca 1884 r. oświadczenie, że potwierdza ten zwyczaj, jak również specjalną jego skuteczność.

Historia potwierdza także istnienia innego zwyczaju, tzw. Nowenn, tj. sprawowania Mszy prze dziewięć kolejnych dni po śmierci (np. za zmarłego papieża). Łączy się on ze zdaniem św. Hieronima, iż liczba 9 w Piśmie Świętym jest liczbą cierpienia i boleści. Za zmarłych odprawia się Msze w 3, 7, 30 dniu od śmierci oraz w rocznicę. Kościół zna jeszcze inne nabożeństwa i praktyki modlitewne.

Święty Franciszek polecił swoim braciom w 3 rozdziale Reguły Niezatwierdzonej w. 4: „Klerycy niech odmawiają oficjum oraz modlą się za żywych i zmarłych według zwyczaju przyjętego wśród duchowieństwa”. W w. 6 precyzuje; „Za zmarłych braci niech odmawiają Z głębokości (Ps 129) i Ojcze nasz”. W Regule Zatwierdzonej mówi bardzo ogólnie: „I niech modlą się za zmarłych” (rozdz. 3,4). Również św. Klara poleciła siostrom modlić się za zmarłych. W trzecim rozdziale Reguły napisała: „Za zmarłych niech mówią na nieszpory siedem Ojcze nasz i po każdym Ojcze nasz – Wieczny odpoczynek, na jutrznię dwanaście, podczas gdy siostry umiejące czytać mają obowiązek odmówić oficjum za zmarłych. Gdy zaś umrze siostra z naszego klasztoru, odmówią pięćdziesiąt Ojcze nasz”.

„Myśl jest święta i zbawienna modlić się za zmarłymi, Tobie, Boże, rzecz przyjemna zlitowanie nad nimi. Przeto nie gardź modlitwami, Boże, wszelkiej litości, zmiłuj się nad dłużnikami Twojej sprawiedliwości”.

„I sławne będzie jego miejsce spoczynku” zapowiedział prorok Izajasz (Iż 11,10) o grobie Mesjasza. Sława grobu Jezusowego przyciąga po dzień dzisiejszy miliony pielgrzymów. O ten grób toczyły się krwawe wojny krzyżowe; toczyły się też gorszące spory wśród przedstawicieli różnych Kościołów chrześcijańskich w Jerozolimie. – Niemniej grób bywa fundamentem nowego, lepszego życia.

Miejsce, gdzie dzisiaj stoi bazylika i klasztor w Asyżu, za czasów św. Franciszka leżało już poza murami miasta. Było9 tam wysypisko śmieci, kości i wszelkiego rodzaju rzeczy niepotrzebnych. Tutaj wykonywano wyroki śmierci i grzebano skazańców. Asyżanie nazywali miejsce „wzgórzem piekielnym”. Na tym wzgórzu Franciszek pragnął być pochowanym, gdyż uważał się za wielkiego grzesznika, a jego Zbawiciel i Mistrz Chrystus był ukrzyżowany wśród złoczyńców na miejscu czaszkimiejscu skazańców. Dawne „wzgórze piekielne zostało przemianowanie (po poświęceniu) na „wzgórze rajskie”.

Nad grobem nasza uwaga winna kierować się nie tyle ku śmierci, co ku życiu. Człowiek obdarzony duszą nieśmiertelną, powołany jest do życie nie tylko naturalnego, ale nade wszystko duchowego, wiekuistego, do życia w zjednoczeniu z Bogiem, do życia w łasce Bożej. Takie życie – to sam Bóg, sam Chrystus żyjący w nas. W nas żyje Bóg prze wiarę!