Otrzymujemy w dzisiejszą niedzielę doniosła przestrogę przed traktowaniem wiary i wszystkiego, co przynależy do kultu jako środka do osiągnięcia jakichkolwiek korzyści. Jak dokumentuje dzisiejsza Ewangelia, nawet świątynię – miejsce dla Izraela najświętsze – można potraktować jak targowisko. Bardzo ostra reakcja Jezusa uzmysławia nam, że chodzi tu o postawę szczególnie dla życia duchowego niebezpieczną. Bardzo bowiem trudna jest droga w drugą stronę: od targowiska z powrotem do miejsca czci Bożej. Na tym polega zagrożenie, jakie niesie ze sobą wszelka komercjalizacja religii, jej instrumentalizacja czy banalizacja. Istotnie, niełatwo o wyciszenie, skupienie i głęboką modlitwę na targowisku. Albańscy komuniści wpadli swego czasu na szatański pomysł. Postępując w myśl słów „Międzynarodówki” do usuwania wszelkich śladów przeszłości, także tej religijnej swej ojczyzny, zrobili wyjątek dla krzyży. Krzyży nie wolno było wyrzucać. Z mniejszych należało zrobić podstawkę dla haczyka, a większe miały służyć jako wieszak. Rozumiemy istotę szatańskiego pomysłu? Po pewnym (raczej krótkim) czasie codziennego zdejmowania i odkładania płaszcza albo kurtki na przerobiony na wieszak krzyż – wrażliwość na duchową symbolikę najważniejszego symbolu chrześcijaństwa całkowicie (obawiam się, że w wielu wypadkach bezpowrotnie) zanikała. I o to chodziło: ażeby człowiek otępiał na język symboliki religijnej, żeby ona dla człowieka nie znaczyła już nic. Ma zatem olbrzymi sens troska o zachowanie sakralnego wymiaru miejsc kultu. To nie jest bez znaczenia, jak się ubieram do kościoła, jak się w nim zachowuję. Tu nawet nie chodzi o to, by miejsca świętego nie znieważać. Idzie o to, aby nie otępieć na świat duchowy. Można się nieźle zrelaksować przy wspaniałym posiłku, podanym w kościele zamienionym na restaurację. Klienci tego lokalu wybierają go nie z chęci wyszydzenia wiary. Interesuje ich dobra kuchnia i właśnie to jest najgorsze: ów zupełny brak wrażliwości duchowej. Stróż, który wystroił się na Boże Ciało, nawet jeśli przy okazji procesji chciał błysnąć garniturem – i tak ma rację. Garnitur wprawdzie jeszcze doświadczenia Chrystusa nie załatwia, ale fakt jego założenia uprzytomnia swemu właścicielowi wagę i znaczenie przeżywanej chwili. To prawda, że prędzej czy później spowszednieje wszystko: i samochód, i zegarek, i laptop, ale akurat sacrum nie powinno nam spowszednieć. Kupno nowej rzeczy to kwestia czysto finansowa. Natomiast jest mało prawdopodobne, aby ktoś chciał przyjść do restauracji, która ponownie stała się kościołem. Pojawiałoby się najprawdopodobniej porażające bezradnością pytanie: „Ale po co mam tam pójść?”. Godzi się więc czasem zdecydowanie kogoś z kościoła wyprosić, czy nawet ostro zwrócić uwagę na niestosowność czyjegoś zachowania. I wcale nie jest prawdą, że ludzie na starość pobożnieją. Dlatego niech żyje stróż!