Obraz autorstwa Freepik

Ewangeliści opowiadają o Jezusie – i wcale nie mają zamiaru pisać biografii Jezusa z Nazaretu. Wszystko co jest utrwalone w Ewangeliach jest przekazane ze względu na posłannictwo Jezusa, ze względu na zbawienie dokonane na krzyżu, a przez krzyż na zmartwychwstanie. Słowem Ewangelie to Jezusowa „droga do Jerozolimy”. Głosząc i czyniąc cuda Jezus jest w drodze do Jerozolimy, w drodze na Kalwarię, w drodze na krzyż. 

Jezus zapowiada swoją mękę: «Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi. Ci Go zabiją, lecz zabity po trzech dniach zmartwychwstanie» (Mk 9,31). Charakterystyczne, wszyscy ewangeliści synoptyczni umieszczają zapowiedź męki Jezusowej w kontekście przemienienia, wtedy kiedy „schodzili z góry” (Mt 17,9; Mk 9,9; Łk 9,37). Jezus świadom co Go czeka w Jerozolimie, ukazuje Apostołom swoją Boską moc. Zanim zobaczą Jezusa pojmanego, spętanego, zanim zobaczą Go ubiczowanego i cierniem ukoronowanego, zanim Jego Oblicze zobaczą pokrwawione, zbite i oplwane, zanim zobaczą Go na krzyżu, Jezus pokazuje im swoje Boskie, prawdziwe Oblicze. Pokazuje im swoje Oblicze przemienione, Boskie, promieniejące, jak światło. 

Światło w całym Piśmie Świętym jest nie tylko symbolem, ale widocznym znakiem objawiającego się Boga (np. Wj 19,18; Ps 104,2; Hab 3,3; Mdr 7,27). Dlatego Ewangelista podkreśla w scenie przemienienia: Jego twarz zajaśniała jak słońce, odzienie zaś stało się białe jak światło (Mt 17,2; Mk 9,3; Łk 9,29). Słońce i olśniewające światło są oznaką objawiającego się Boga. 

Ten Jezus, za którym poszli, któremu zaufali, któremu uwierzyli, w niego wyznali swoją wiarę: Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego. Zaufali Jego cudom, słowu, Jego głoszeniu, Jego niezwykłej mocy. Ale że to posłannictwo Jezusa ma się dopełnić na krzyżu? – tego się nie spodziewają, tego nie oczekują. Nie wiedzą, jak przyjąć tego Jezusa, za którym poszli, którego chcieli okrzyknąć królem, któremu zaufali zostawiwszy wszystko, swoje sieci, swoje zajęcia, swoje rodziny – a teraz ma być wydany i zabity? Poszli za Nim nie po to, żeby Go zobaczyć odrzuconego i ukrzyżowanego. Kiedy Jezus mówi o swej męce trudno im się z tym pogodzić, to musiała być próba ich wiary. I dlatego, zanim opuszczą Galileę, zanim udadzą się do Jerozolimy, Jezus objawia im swoją chwałę, umacnia ich wiarę, jakoby chciał podkreślić: po to wam to pokazuję, po to objawiłem wam Moje Boskie, prawdziwe Oblicze, abyście nie zwątpili w chwili mego odrzucenia i mojej śmierci. Nie opowiadajcie nikomu o tym zdarzeniu, aż Syn Człowieczy zmartwychwstanie. Bo dopiero w zmartwychwstaniu będą następnym razem Go widzieli promieniejącego, wtedy zobaczą Jego prawdziwe, Boskie Oblicze już ostatecznie, żywego i zmartwychwstałego. Póki co, czekają ich ciężkie przejścia. Czeka ich droga tylko wiary. 

Podobną drogę wiary miał przed sobą Abraham. On również wybierał się w drogę, tak, jak Jezus do Jerozolimy ze swymi uczniami; Abraham, którego Pan Bóg powołuje i posyła do „kraju, który ci ukażę” (Rdz 12,1-4). Abraham nie ma żadnych, ludzkich podstaw, aby Panu Bogu uwierzyć, nie ma żadnych logicznych, ewidentnych argumentów, żeby zaufać Panu Bogu. I wbrew wszelkiej nadziei, jak to później skomentuje św. Paweł – uwierzył (Rz 4,18). Uwierzył, że stanie się z niego wielki naród, że otrzyma kraj, który mu Pan Bóg ukaże. I wszystko na drodze jego życia jakoby sprzeniewierza się tej Boskiej obietnicy. I on ma drogę ciernistą, drogę, podobną jak Jezus, poprzez krzyż, poprzez doświadczenia. I on, któremu Pan Bóg obiecał, że stanie się ojcem wielkiego narodu, że przez niego inne narody będą otrzymywały błogosławieństwo, on ma swego jedynego syna złożyć w ofierze? Pan Bóg obiecał mu całą ziemię i kraj, który mu wskaże, gdy tymczasem o skrawek ziemi musi się targować i słono zapłacić Hetytom, żeby na tym skrawku ziemi móc pochować swoją żonę (Rdz 23). A i ten skrawek jego wnuk musi opuścić udając się do Egiptu. Abraham nie wyobrażał sobie, że te obietnice spełnią się dopiero po setkach lat, kiedy Mojżesz na czele licznego narodu wejdzie do ziemi obiecanej, obejmie w posiadanie kraj, który Pan Bóg obiecał Abrahamowi, że ten naród, jego potomkowie, rzeczywiście liczny naród, obejmie w posiadanie tę ziemię, ziemię obiecaną. I zaiste na pewno nawet mu się nie śniło, że te obietnice spełnią się jeszcze raz w całkiem inny sposób, w całkiem duchowy sposób. Że inny z jego potomków Jezus, zgromadzi lud, który naprawdę będzie ludem Bożym, który będzie ludem Bożym dzięki wierze, dzięki tej wierze, którą sam Abraham złożył w Bogu, że zgromadzi wspólnotę, który będzie ludem nowego przymierza. Lud, który będzie potomkiem Dawida nie jako potomstwo krwi, ale potomstwo duchowe dzięki wierze. A ziemia, którą ten naród obejmie, to ziemia obiecana, ziemia duchowa, w którą wprowadza nas Jezus Chrystus. 

I to okazuje się być drogą każdego wierzącego, pomimo trudności, pomimo zwątpień, czasem nawet wbrew wszelkiej logice. Jeżeli zaufaliśmy Chrystusowi, idziemy za nim; idziemy za nim nawet poprzez cierpienie i krzyż, poprzez odrzucenie, poprzez choroby i trudy, zwątpienia, poprzez codzienne zmaganie się z trudnościami życia codziennego. I tak jak Apostołowie idą za Jezusem pomimo wszystko, mimo tego, że widzą Go ukrzyżowanego i odepchniętego; idą, bo zaufali Jezusowi, tak, jak Abraham zaufał Panu Bogu. 

Na tej drodze sam Jezus umacnia nas dzisiaj również przez to, że ukazuje nam swoją Boską chwałę i Boską moc, bo tylko przez krzyż prowadzi droga do zmartwychwstania, tak Jezusa, jak i nasza. Tylko przez nasze trudy i cierpienia możemy razem z Chrystusem zmartwychwstać.